Przecież jestem z miasta — droubble

Przecież jestem z miasta — droubble

Wyszedłem na ulicę w najmodniejszych ciuchach. Do tego z przystrzyżoną brodą, w nowiuśkich sneakersach i oblany najnowszym zapachem od Giorgio Armaniego, przeglądając swój profil na Tinderze, gdzie tryskam optymizmem, zarażam uśmiechem i mam do siebie dystans.

W końcu jestem z miasta.

Wszedłem do korporacji, w której spędzę następne dwanaście godzin, aby zarobić na wielki apartament, podróże, gdzie zrobię sobie zdjęcia z palmami, wielbłądami i wulkanem Fuji w tle.

W końcu jestem z miasta.

Pytam koleżankę, jak jej mija dzień, na co słyszę, że jest w kiepskim humorze. Bardzo jej współczuję, ale odchodzę, aby mnie nie zaraziła tym humorem, bo ja muszę być zawsze uśmiechnięty.

W końcu jestem z miasta.

Tego dnia podpisuję umowę z klientem na dwa miliony miesięcznie. To się nazywa osiągnięcie! A nie byle co!

W końcu jestem z miasta.

Wracam do domu, spędzam godzinę na siłowni i dwie na jodze. Trzeba o siebie dbać.

W końcu jestem z miasta.

Kładę się spać głodny, gdyż późno nie jem, bo dbam o linię.

W końcu jestem z miasta.

Zasypiam, przypominając sobie, że odeszła ode mnie narzeczona, ponieważ stwierdziła, że nie potrafi żyć z manekinem. Uśmiecham się na tę myśl. Przecież to nic nie boli.

W końcu jestem z miasta.

Piękno nie znosi konkurencji

Piękno nie znosi konkurencji

Bóg pracował przez sześć dni. Szóstego dnia wieczorem z Raju krzyknął Adam:

— Bogu, śpisz?

Bóg wyrwał się z zamyślenia, odsłonił chmury, błękit nieba i rzekł:

— Ano jestem! Cóż ci trzeba, mężczyzno?

— Raj jest zajefajny, kobita w pytę, zwierzęta zajebioza, ale brakuje mi czegoś tak pięknego, żeby nic nie mogło się z tym równać.

Bóg więc stworzył motyla. Nawet nie tyle samego motyla, ile jego skrzydła. Po metamorfozie z larwy są tak piękne, że każde z nich próbuje lecieć w swoją stronę, aby być klasą tylko dla siebie. I dlatego lot motyla wygląda tak, jakby każde skrzydło frunęło w innym kierunku.

Po złotej jesieni

Po złotej jesieni

Jeszcze przebijają się złote promienie w trzecim miesiącu wstecz. Jeszcze rozświetlają bursztynem zalążek życia. Jeszcze nie całkiem się rozpłynąłem po podłożu wodnistym i śliskim.

Jeszcze serce nie całkiem przestało być dzieckiem.

Ale siedzę samotnie, wciąż pod tym samym adresem, wciąż widząc tę samą osobę, która się uśmiecha. Odjeżdżając, pozostawiłaś na mnie światło tylnych lamp. I przyciągnęłaś deszcz, który studzi wszystko wokół: ławka niby ta sama, a jednak zimna, ulice znajome, a jednak mroczne, powietrze wciąż życiodajne, a jednak niezdrowe.

Dwa, niegdyś wirujące nasiona, są teraz tylko śmieciami, które gospodarz zaraz sprzątnie, by chodnikiem mogły biegać dzieci.

One jednak są najważniejsze.

Dwa zwierciadła

Dwa zwierciadła

Widzę mnóstwo ludzi: grubych, chudych, wysokich, niskich. Przychodzą różni, zawsze chcą tego samego.

Dostrzegam w nich bardzo wiele: od uśmiechu do cierpienia, w zależności od osoby.

Czasem myślę, że tyle, co widziałem, powinno wystarczyć, aby zaspokoić cały głód poznania. Ale nie…

Pragnę następnych i następnych. I kolejnych.

Zaczynam marnieć, kiedy nikt się nie pojawia. Czegoś mi brakuje.

A kim jestem? No, kim?

Lustrem.

Widzę więc tylko ludzi, nigdy siebie. I choćbym poznał wszystkie osoby na świecie, mój głód poznania nie zostanie zaspokojony.

Doznam spełnienia, gdy stanie przede mną drugie lustro.

A kiedy dwa lustra spojrzą prosto w siebie, ujrzą nieskończoność…

Jastrząb — drabble

Jastrząb — drabble

Orzeł, Złota, Natura, Ptak, Przyrody, Dzikie, Raptor

Tego pięknego, wiosennego dnia, gdy życie budziło się po zimie, jastrząb krążył nad świeżo upolowanym mięsem, które powoli jadł młody orzeł. Jastrząb był zbyt mały, aby zaatakować i przejąć łup, ale głód mówił, że powinien coś złowić. Co chwilę odfruwał, wściekły na swoją słabość, a potem wracał, by jeszcze raz ocenić sytuację.

W końcu zniżył lot i zobaczył w oczach młodego orła wielką słabość. Jastrząb się nie zastanawiał, podleciał blisko i… zadziobał młodego orła. Potem jadł mięso, czując się wielkim zwycięzcą.

Do dziś krąży nad łąkami i nie interesuje go już samo mięso. Teraz tylko wypatruje słabości w oczach przeciwników.

Parada nierówności

Parada nierówności

Noc, Ludzie, Młody, Sylwetka, Światło, Tłum

Obserwując, co się dzieje w mojej wiosce, wpadłem na pomysł. Otóż tak chętnie się mówi o równości. A co, gdyby zorganizować paradę nierówności jako ekstrawagancki event?

Wziąć transparent i krzyczeć na całe gardło, że jestem lepszy od innych. A co tam!

Nie liczyłem na to, że pokażą mnie w wiadomościach, ale chciałem zrobić to dla samego siebie. Taki protest będący wyrazem buntu.

Samemu poczuć się kimś!

Lecz zdawałem sobie sprawę, że najprawdopodobniej wzbudzę nienawiść. Postanowiłem więc zrobić to w środku nocy.

Gdy stanąłem na starcie, mało nie upadłem z wrażenia. Lunatykując i idąc niemal na ślepo, przyszła uczestniczyć większość ludzi.

Dzień dobry

Dzień dobry

Komiks Stylu, Portrety Człowieka, Przyjaciele, Przyjaźń

Po wielu dniach życia w pętli czasowej, która nie zamierzała się skończyć, dopóki wszystko nie będzie dobre, wreszcie się wyrwałem.

Obudziłem się wypoczęty, choć z obawami. Lecz zamiast niedoskonałości istniała tylko nieskazitelność dobroci. I tak, sąsiad był dobry, sąsiadka także, nawet mieli tabliczkę na bramie z napisem: uwaga, dobry pies. Poszedłem do pracy, i wiecie co? Też była dobra. Szef również. I lunch w przerwie. Zgorzkniała kadrowa dobrocią pałała. Po pracy poszedłem na przystanek i od razu przyjechał dobry autobus. A za kółkiem dobry kierowca ustępował wszystkim innym.

Po całym tym dniu dobroci wróciłem do domu. I byłem kurewsko zmęczony.

Szary łabędź

Szary łabędź

Łabędź, Biały, Wody, Deszcz, kobieta

Odbity od niej, zerkam.

W niebo.

Chętnie wzlatuję, przefruwam między chmurami kłębiastymi, dotykam jednej. Albo szybuję ponad białymi baranami, czując nad sobą chmury pierzaste.

I tylko zabłąkany szary łabędź, który lata tak wysoko, zastygły w pozie zapomnienia ziemi, zamknął ze mną oczy. I dalej razem. Na zawsze.

Gdzieś w dole przydźwięki miast, szum kilometrów powietrza i nostalgia szarego łabędzia, co ucieka, moje serce, żeby żyć. Czasem ląduje, lecz jedynie na chwilę, by poczuć swą inność i znów się unieść w stratosferę. Widząc mnie, zapiszczał, nawet zbliżył lot, ale zawstydzony swoim głosem zanurkował jeszcze wyżej w toń niebytu.

Najwyżej spośród ptaków.

***

Tekst dedykuję Paulinie

Pomoc

Pomoc

Ręka, Pomocna Dłoń, Pomocy, Pomoc, Opieki, Przyjaźń

– Jaka jest ta pomoc?

– Taka, która też szkodzi.

– Jak to?

– Skoro kradniesz, będę cię musiał tego oduczyć. – Spojrzał rozmówcy w oczy.

– Oducz.

– Ale wtedy stracisz źródło utrzymania.

– A nie da się inaczej?

– Chcesz pomocy, czy tylko pochwał?

– Pomocy.

– Więc najpierw musisz stracić źródło utrzymania, potem zawisnąć nad przepaścią, by w końcu móc zbudować nowe życie.

– A co, jeśli sobie nie poradzę?

– Zawsze możesz wrócić do starego.

– A nadal będę tego chciał?

– To zależy od ciebie.

– Tylko ode mnie?

– Tak. Twoje życie będzie zależało tylko od ciebie.

– A nie boisz się o mnie?

– Ten lęk to mój czyściec tu na ziemi.

Wzdłuż życia – dribble/wiersz

Wzdłuż życia – dribble/wiersz

rzeka, życia, młodość, szczęście

Opuściłem własny chwiejny domek na ludzkiej nóżce.

Rozpostarłem ramiona wzdłuż życia, czując

poroztopową młodość.

Przeszłość przyciemniała, przyszłość stała

się fikcją, a oczy świat(ł)em.

Szłaś po drugiej stronie, prowadząc

swój smutek i brak

moich wątpliwości.

Twoje braki podążały orlego.

Zamknąłem cię głęboko w powiekach.

Nic, co chwiejne, nie jest mi obce.